„Kiedy
znajdziesz kogoś, kto sprawia, że się uśmiechasz, a nawet
śmiejesz, i przy kim czujesz się dobrze… Nie możesz tak po
prostu pozwolić mu odejść, tylko dlatego, że się boisz.”
Z
szerokim uśmiechem wpatrywałam się w Ciebie oraz w Twoje
poczynania. Krok po kroku zaczęliśmy realizować nasze wspólne
marzenia. Uroczy domek usytuowany na przedmieściu Ruhpolding z
widokiem na piękne góry był naszym celem numer jeden. Ten dom
znacznie różnił się od tego, który zamieszkiwałam z Matsem po
ślubie. Teraz miałam mieszkać z Tobą, z osobą, którą kocham
najbardziej na świecie, z osobą, bez której nie wyobrażam sobie
dalszego życia. Tak powinno być od samego początku… Niestety, by
w końcu uświadomić sobie oczywistą prawdę musieliśmy
posunąć się do skrzywdzenia dwóch niewinnych osób, ale było to
jedyne rozsądne wyjście z tej sytuacji. Nie wiem, co bym zrobiła,
gdybyśmy nie spróbowali, gdybyśmy nie odważyli się na rozwód.
Moje życie byłoby pasmem nieodwracalnego cierpienia i
podejrzewałam, że Twoje również. Na szczęście do samego końca
walczyłeś o mnie, walczyłeś o naszą miłość…
–
Kochanie, gdzie mam powiesić ten obraz?
– spytałeś przyprawiając mnie o cichy śmiech.
–
Tam… Po prawej! – wskazałam, a Ty
bez wahania wykonałeś moje polecenie. Omiotłam spojrzeniem cały
ten bałagan, kartony zagradzające przejścia, kurz umiejscowiony na
meblach i pozwoliłam sobie na chwilę oddechu. Opadłam na
prowizoryczny dywan przy kominku i z zafascynowaniem zaczęłam
wpatrywać się w buchające płomienie. – Andreas… –
Powiedziałam, a Ty oderwałeś się od wykonywanej czynności i
spojrzałeś na mnie z uwagą. – Usiądziesz obok mnie?
–
Nie musisz mnie pytać o takie rzeczy –
zaśmiałeś się i objąłeś mnie ramieniem. Zaciągnęłam się
zapachem Twoich perfum, Twoim zapachem i poczułam, że tak do samego
końca powinno wyglądać nasze życie. – Nareszcie jestem w stu
procentach szczęśliwy – Szepnąłeś całując mnie w szyję.
Przyjemny dreszcz wstrząsnął całym moim ciałem.
–
Ja również, Andi – odpowiedziałam
wtulając się w Ciebie mocniej. – Obiecaj mi, że już nigdy nie
pozwolimy sobie odejść… Obiecaj mi, że cokolwiek się stanie
zawsze będziemy razem… Bez względu na wszystko.
–
Obiecuję Ci to, Liso – mruknąłeś i
pocałowałeś mnie w czoło. – Niech ten domek będzie pierwszym
krokiem do początku wszystkiego innego.
–
Ale lepszego – dodałam i pstryknęłam
Cię w nos. Uśmiechnąłeś się promiennie i ten uśmiech sprawił,
że uwierzyłam, uwierzyłam, że już nic, ani nikt nie będzie w
stanie nas rozdzielić.
„Czuję
prawdziwe szczęście, gdy mogę złapać Cię za rękę...”
Spacerując
uliczkami zasypanego Ruhpolding i trzymając Cię za rękę czułem,
że w końcu wszystko układa się po naszej myśli. Byłaś
moim promyczkiem radości Liso i nie mogłem pozwolić, aby ten
promień kiedykolwiek zgasł. Nareszcie mogłem bez przeszkód
wpatrywać się w Twoje błyszczące oczy, mogłem godzinami
podziwiać Twój piękny uśmiech oraz urocze dołeczki w policzkach.
Mogłem ze śmiechem znosić Twoje głupotki, mogłem z czystą
przyjemnością spełniać Twoje marzenia, nareszcie mogłem być
przy Tobie codziennie. Mogłem budzić się i zasypiać u Twojego
boku, mogłem cieszyć się Twoją obecnością w naszym domku,
mogłem uśmiechać się radośnie słysząc Twój melodyjny śmiech.
W końcu byliśmy razem. Ty i ja Liso. Bez żadnych przeszkód, bez
obwiniania siebie nawzajem o wszystkie krzywdy. Wiedziałem, że
zbudowaliśmy to szczęście na nieszczęściu innych osób i nie
byłem z tego dumny, jednak gdybym musiał podjąć tę decyzję
jeszcze raz, zrobiłbym to bez wahania. Dla Ciebie. Dla siebie. Dla
nas.
–
Gdzie my idziemy, Andi? – spytałaś w
pewnym momencie.
–
Poczekaj cierpliwie jeszcze kilka minut –
powiedziałem.
–
Dobrze wiesz, że cierpliwość nie jest
moją mocną stroną!
–
Wiem, nie musisz mi o tym przypominać –
parsknęłam. – Spójrz przed siebie… Naprawdę nie domyślasz
się, gdzie Cię prowadzę? – Spytałem, a Ty z uwagą zaczęłaś
wpatrywać się w otaczającą Cię okolicę. Gdy zdałaś sobie
sprawę, że znajdujemy się w miejscu naszego pierwszego
spotkania, że znajdujemy się na na górze Hochfelln oniemiałaś z
zachwytu.
–
Andi… – szepnęłaś. – Nie
zapuszczałam się w te rejony od bardzo dawna, od czasu Twojego
ślubu…
–
Ja również – odpowiedziałem stając
za Tobą. Oparłaś głowę na moim ramieniu, a ja oplotłem Cię
rękoma w tali. – To miejsce jest nasze, w końcu wiąże się z
nim jedno z najważniejszych momentów naszego życia…
–
Tak, nigdy nie zapomnę tego, jak
schodziłeś z tego szczytu z Wankim i tego, jak przy okazji mnie
poturbowałeś – powiedziałaś z wyrzutem, a ja parsknąłem
śmiechem.
–
Wiem, że przeze mnie wylądowałaś w
szpitalu z nogą w gipsie, ale… To tutaj się poznaliśmy…
–
I to zapamiętajmy – rzekłaś, a ja
zgodziłem się z Tobą bez wahania. Po krótkiej chwili walki z
samym sobą poprosiłem, abyś się odwróciła. Zdziwiona wykonałaś
moje polecenie, by sekundę później krzyknąć cicho. – Andi… –
Wyjąkałaś wpatrując się we mnie klęczącego przed Tobą.
–
Wydaje mi się, że słowa są zbędne w
tej chwili… Po tym wszystkim, co musieliśmy przejść, by być
razem… Liso… Uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
– spytałem przełykając ślinę.
–
Oczywiście, że tak, Andi –
odpowiedziałaś, a ja wsunąłem Ci na palec błyszczący
pierścionek. – Bez Ciebie jestem niczym… Kocham Cię, Andreas –
Wyszeptałaś w moje usta.
–
A ja kocham Ciebie, Liso. Bez Ciebie nie
istnieję…
***
Witam!
Mam nadzieję, że jesteście zadowolone z takiego obrotu spraw :)
Został jeszcze epilog...
Pozdrawiam ;*